Jak pewnie zauważyliście, w tytule użyłem nieco retro brzmiącego określenia „Aparat fotograficzny”. Stało się to nieprzypadkowo, ponieważ Leica M11 to jeden z nielicznych w świecie cyfrowym aparatów, który faktycznie służy tylko jednemu celowi — fotografowaniu. Jest to też cyfrowy bezusterkowiec (dalmierz), który najbardziej jak to tylko możliwe przybliża nas do fotografii analogowej. Zanim temu zaprzeczycie, pozwólcie, że uściślę — nie chodzi mi o jakieś szczególne kolory, czy 'look’, czy 'feel’. Chodzi o sposób używania tego sprzętu. Nie można się tutaj zdać na system AF, stabilizację obrazu, czy elektroniczny wizjer (tylko na elektroniczny wyświetlacz). Przykładamy aparat do oka a tam nic innego jak dalmierz, w którym widać kawałek osłony przeciwsłonecznej obiektywu. Leica M11 z wyboru, z zasady, zostawia więcej spraw w naszych rękach. Pytanie jednak, czy jest to droga fanaberia, czy prawdziwie wyjątkowy aparat, za który warto zapłacić dość (muszę przyznać) wysoką cenę? Przekonajmy się!
SPRAWDŹ TEŻ: Fotografia uliczna w Nowym Jorku. Inspirująca podróż z aparatem [poradnik]
Leica M11 w skrócie:
- Nowa, pełnoklatkowa matryca o rozdzielczości 60 Mpix z trybami 36 i 18 Mpix
- Migawka elektroniczna (do 1/16 000 s)
- ISO 64 – 50 000
- Tryb seryjny do 4,5 kl./s
- 15 zdjęć DNG w buforze
- Do 1700 zdjęć na jednym ładowaniu (60% więcej)
- 64 GB wbudowanej pamięci
- Złącze USB-C
- Nowe menu i ekran dotykowy o rozdzielczości 2,3 mln punktów
- Cena: ok. 43 000 zł