Canon EOS R50 jest nieduży, leciutki, i niedrogi, ale ma wiele cech, zaczerpniętych z wyższych modeli, które mogą się spodobać. Skrywa też pewne sekrety, które mogą zniechęcić. Czy to dobry wybór jako aparat na początek?
Canon EOS R50 wpadł w moje ręce jeszcze przed premierą, ale już teraz mogłem go w pełni przetestować. Postanowiłem to go zabrać na weekend do Gdańska, gdzie poleciałem odpocząć. Towarzyszył mi jako jedyny aparat do uwieczniania chwili, emocji, ciekawych miejsc. Słowem: korzystałem z niego, w taki sposób, do jakiego został zaprojektowany. Jak się sprawdził? Zapraszam do recenzji.
Canon EOS R50 w pigułce – specyfikacja
Mały (116 × 85 × 68 m) i lekki (328 g) korpus,
Brak uszczelnień,
Matryca APS-C FSI 24 Mpix z EOS-a R10,
Brak stabilizacji sensora,
Zakres ISO 100-102400,
Tryb seryjny do 15 kl./s (migawka elektroniczna),
Dual Pixel CMOS AF II z wykrywaniem zwierząt i pojazdów,
W tym tekście, skupiam się raczej na praktycznych aspektach pracy z R50.
Canon EOS R50 jest tak mały, że aż zbyt mały?
Canon EOS R50 to jeden z najmniejszych aparatów z matrycą APS-C na rynku. Chwytając go pierwszy raz w dłonie, miałem wrażenie, jakbym dostał zabawkę dla 10-latka. Coś, co wygląda jak aparat, ale w sumie nim nie jest, tylko udaje. Wszystko jest tu jakby miniaturowe, przynajmniej z perspektywy osoby, która na co dzień, pracuje na Canonie EOS R6 Mark II. Szczególnie grip sprawia dziwne wrażenie: niby zbudowany normalnie, ale jakoś mało miejsca. W M50 jakoś nie miałem takiego poczucia.
Różnica polega na tym, że M50 ma bagnet i obiektywy APS-C, które są mniejsze. Tymczasem R50 otrzymał większy bagnet RF, stworzony do matryc i obiektywów pełnoklatkowych. W efekcie mamy wielką dziurę na bagnet i w zasadzie niewiele więcej miejsca dookoła. Ciasnota nieco doskwiera, kiedy podłączamy obiektyw pełnoklatkowy, jak RF 24 mm. Nieco lepiej jest jeśli korzystamy ze szkła APS-C, które są mniejsze. Jak widać, jednorodność bagnetu, ma swoją cenę.
Podoba mi się na pewno to, że jest to niezwykle mały i lekki korpus. Takich małych aparatów na rynku nie ma aż tak znowu dużo jeśli chodzi o klasę APS-C, więc fajnie, że taki korpus się pojawił. Zestaw z RF 24 mm jest tak mały, że nosiłem go w kieszeni kurtki puchowej i nawet niespecjalnie czułem, że mam aparat. Podobnie mógłbym zrobić z uniwersalnymi, chociaż ciemniejszymi szkłami RF-S. To wielki plus.
Mocne strony aparatu to także ekran oraz wizjer. Odchylany, obracanym dotykowy ekran LCD o rozdzielczość 1,62 miliona punktów jest nawet lepszy niż w R10. To ten sam panel, co w R7 i pozostałych wyższych modelach tego producenta. Nie jest większy, ale z tyłu korpusu, mocno dominuje i wydaje się większy niż, jest, w porównaniu do reszty korpusu. Jest to po prostu normalny duży wyświetlacz dobrej klasy, który pozwala na komfortową pracę.
Z kolei wizjer elektroniczny jest dokładnie taki sam jak w R10. To celownik OLED o rozdzielczości 2,36 miliona punktów, z odświeżaniem 120 kl./s i powiększeniem 0,95x. Trochę obawiałem się tego wizjer, bo jest stosunkowo mały, ale w praktyce, naprawdę daje radę! Szanuję podejście, że nawet w najtańszym, najprostszym modelu z wymienną optyką, dostajemy dobrej klasy wizjer i wyświetlacz. To coś, co odróżnia aparaty Canona od sprzętów Sony, gdzie nawet w droższych modelach, pakowane są dużo gorszej klasy ekrany.
Uproszczona ergonomia w sam raz, bo mamy świetny AF
Kiedyś jak mantrę powtarzałem, że nie będę fotografować aparatami, które nie zostały wyposażone w joystick do zmiany punktów AF. Dzisiaj zmieniam zdanie. Canon EOS R50 takiego joysticka nie ma i mi zupełnie nie przeszkadza. To w dużej mierze zasługa świetnego systemu Dual Pixel AF oraz faktu, że Canon EOS R50 to aparat amatorski: stworzony do luźnej fotografii czy filmowania, a nie wymagającej pracy na zlecenie.
W czasie mojego wyjazdu na Bałtyk fotografowałem R50 niemal bez przerwy. Lubię takie krótkie, ale intensywne wyjazdy. Są jak dobry trening, który w ciele pozwala wzbudzić proces przemiany materii na jakiś czas. Tu mamy do czynienia z pobudzeniem procesu kreatywnego, co objawia się w tym, że potem przez dłuższy czas, moje zmysły są bardziej nastawione na postrzegania światła, kadrów, emocji czy krajobrazów.
W czasie mojego intensywnego weekendu ani na chwilę nie potrzebowałem joysticka. Przez większość czasu, pozwalałem, aby to aparat decydował, gdzie ma ustawić punkt ostrości. R50 pracował w trybie AF Auto: kiedy trzeba, rozpoznawał człowieka, kiedy indziej samochodów czy zwierzę. W rzadkich momentach moje intencje były inne, ale wtedy ustawiałem punkt AF palcem na ekranie i było po sprawie. Canon EOS R50 bardzo dobrze radzi sobie wykrywaniem twarzy i oczu, ale też ich śledzeniem. To poziom, który sprawia, że przy lifestylowym, podróżniczym fotografowaniu, czy vlogowym nagrywaniu wideo, jest w sam raz.
Autofocus podobnie jak w R10 to jest ten inteligentny, najnowszy autofocus, który rozpoznaje nie tylko oczy i twarz, kiedy patrzymy w aparat, ale też potrafi trzymać punkt ostrości na naszej głowie, gdy się obrócimy, rozpoznaje też cały korpus człowieka.
Oprócz tego AF jest w stanie także wykrywać ptaki, koty, psy, czy pojazdy takie, jak samochody, rowery, motory. Więc mamy tutaj cały wachlarz różnych możliwości pracy autofocusa, który powinien zaspokoić potrzeby wielu twórców.
Bardzo dobra jakość obrazu zdjęć i wideo
W środku mamy matrycę CMOS FSI APS-C o rozdzielczości 24 megapikseli. Jest to dokładnie ten sam sensor, który zastosowano w wyższym modelu R10, zatem rezultaty są identyczne. Mamy też jego recenzję i tam jest wiele sampli pokazujących jaką jakość zdjęć i filmów można z tej matrycy wycisnąć.
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Canon EOS R50, fot. Krzysztof Basel
Zdjęcia mają przyjemne kolory prosto z puszki, szczególnie jeśli stosujemy bardziej sensowny obiektyw, niż ciemne zoomy RF-S. Ja fotografowałem niemal wyłącznie obiektywem, RF 24 mm f/1.8, który dla matrycy APS-C, daje ekwiwalent ogniskowej 35 mm. Moja ulubiona klasyka!
Fotografie są pełne detali i nie szumią w zasadzie do ISO 1600. Powyżej pojawia się cyfrowe ziarno, które ma dosyć charakterystyczny styl dla aparatów Canon.
ISO 100
ISO 200
ISO 400
ISO 800
ISO 3200
ISO 6400
ISO 12800
ISO 25600
ISO 51200
ISO 102400
Zdjęcia można też nieco wyciskać w postprodukcji, forsując wyciąganie cieni. Efekt jest podobny jak w R10: nieźle, ale do pełnej klatki bardzo daleko. Do zastosowań, do których R50 został stworzony, nic więcej nam jednak nie potrzeba.
W czasie testów jeszcze przed premierą miałem okazję wykonać nieco zdjęć z modelkami i lampą błyskową, wyzwalaną po fotoceli. To klasyczne, raczej mało profesjonalne rozwiązanie, w zupełności mi wystarczyło do spokojnej, luźnej sesji i całkiem niezłych rezultatów.
Niestety, tak podobnie jak w R10, nie jest to matryca stabilizowana. Możemy tutaj liczyć wyłącznie na stabilizację cyfrową albo tą, którą mamy w niektórych obiektywach Canona, która rzeczywiście sporo daje. O ile jest. System IS najbardziej przydatny mógłbym być ujęciach vlogowych. Tu w grę wchodzą w zasadzie tylko dwa szkła: RF 16 mm f/2.8 (ekw. 24 mm) oraz kitowy Canon RF-S 18-45 mm F4.5-6.3 IS STM (ekw. 27-68 mm). Najlepszy i najtańszy byłby ten pierwszy, ale tam niestety stabilizacji nie uświadczymy. W kicie jest, a 18 mm (27 mm) jest znośne do nagrywania samego siebie z ręki, ale z kolei nie mamy co liczyć na piękne rozmycie tła.
W kwestii trybu wideo, mamy tu podane możliwości i jakość obrazu jak w modelu R10. Nowy Canon EOS R50 umożliwia nagrywanie w 4K 30 kl./s 10-bit 4:2:2 170 Mb/s bez cropa (w trybie HDR PQ), a wideo jest skalowane z rozdzielczości 6K. Do tego mamy Full HD 120 kl./s do ujęć w zwolniony tempie. Maksymalny czas nagrywania bez przerwy to ok 60 min. czyli więcej niż Canon EOS R6! To imponujące możliwości jak na takiego malucha. Szczególnie kiedy porównamy go z popularny Canonem M50. Tu po prostu wychodzi fajny, kontrastowy, ostry obraz, który można tu i teraz wykorzystać i to jest fajne.
Aparat nie ma jednak zbyt zaawansowanych trybów filmowych, jak płaski profil C-Log. Jednak do zastosowań YouTube’owych, Tiktokowych, Instagramowych, szczególnie na początek, nic nam więcej nie potrzeba. No, prawie nic…
Trzy problemy, które wszystko wiele zmieniają
Canon EOS R50 został stworzony z myślą nie tylko o fotografii, ale także wideo. A dokładnie to z nagrywaniem samego siebie, tworzeniem treści podróżniczych, czy stremowaniem. To jego DNA. Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza: fajna jakość obrazu 4K, duży, odchylany i obracany ekran, świetny AF. Problem pojawia się, kiedy chcemy podsłuchać poziom dźwięku. Dla wielu twórców to elementy istotny.
Nie wiem, jak u was, ale mi zdarzyło się nagrać treści wideo na dworze bez sprawdzenia poziomów na słuchawkach. Tzn. Sprawdziłem, ale dopiero po powrocie do domu. No i wtedy było już za późno: minimalny wiaterek, okazał się zabójcą audio, a cały recenzja Nikona Z30, nagrana w parku, poszła do kosza. Nie sprawdziłem wtedy audio, ponieważ Nikon Z30 nie ma gniazda minijack do odsłuchu, a co gorsza, nawet nie pokazuje na ekranie poziomów dźwięku, kiedy nagrywam samego siebie. Absurd, którego do dzisiaj nie rozumiem!
W przypadku Canona EOS R50 aż tak źle nie jest, bo na ekranie możemy włączyć pogląd audio, i to bez względu na ułożenie ekranu (śmiech!). Problem polega jednak na tym, że aparat ma tylko jedno gniazdo minijack, do podłączenia zewnętrznego mikrofonu. Nie mamy zatem możliwości odsłuchu na słuchawkach, tego co nagraliśmy. Ok, jestem w stanie zrozumieć, że ze względów miniaturyzacji, trzeba było się tego złącza pozbyć. Czy jednak nie można było umożliwić możliwości podsłuchu przez port USB-C po przejściówce, jak w aparatach Fujifilm? Lepsze to niż nic. Albo jeszcze lepiej: umożliwić podłączenie słuchawek bezprzewodowych po Bluetooth!
Drugi problem jest również powiązany ze złączami. Canon EOS R50 można podłączyć do komputera jako kamerkę internetową przez USB-C, bez konieczności instalowania żadnych sterowników. To super proste rozwiazanie, które świetnie sprawdzi się do realizowania wysokiej jakości relacji na żywo, gamingowych streamów, czy nawet konferencji na Zoomie.
Niestety, aparat nie ładuje się ani nawet nie jest zasilany przy kabel USB-C w czasie streamu. Musimy zatem liczyć na zasilanie z niedużego akumulatora, albo w czasie relacji, wymieniać akumulator. W przypadku krótkich rozmów na Zoomie to nie problem, ale jeśli stremujemy przez 2h, to nie wyobrażam sobie przerwy technicznej, wymuszonej wymiana akumulatora.
Trzeci problem to dosyć ograniczony wybór małych obiektywów stworzonych pod APS-C. Do dyspozycji mamy jedynie ciemne, przeciętne optycznie zoomy. Alternatywa są jasne stałki typu 16 mm f/2.8 lub 24/35/50 mm f/1.8, ale nawet te szkła, są już na styk jeśli chodzi szerokość, żeby tym aparatem komfortowo fotografować. Sięgając po niedrogie aparaty na początek Sony czy Fujifilm, dostajemy dużo większą ofertę niedużych, jasnych obiektywów. Droższych, tańszych, zarówno natywnych ja firm trzecich jak Sigma, Samyang czy Tamron.
Canon EOS R50 – czy warto?
To pierwszy aparat od dawna, co do którego mam tak mieszane uczucia. Moje pierwsze wrażenia, były raczej na minus, ale naprawdę polubiłem ten aparat po weekendzie w Gdańsku. Da się nim dosyć przyjemnie fotografować, ale trzeba się do niego nieco przyzwyczaić. Myślę, że to przejście będzie dużo łatwiejsze, jeśli wybierzemy R50 jako następny krop po smartfonie, czy starszym M50, niż kiedy trzeba się przesiadać z dużo lepszego modelu R6 II.
Canon EOS R50 jest dobrze zbudowany, ma przyjemną, prostą obsługę, z wysokiej klasy wyświetlaczem i wizjerem. Całość waży tyle, co nic i w parze z niedużym szkłem, mieści się w kieszeni kurtki. Do tego, R50 daje naprawdę fajne kolory, wysokiej jakości zdjęcia oraz szczegółowe wideo bez cropa czy problemów z przegrzewaniem się. System Dual Pixel AF II sprawia, że nie musimy się martwić o ustawianie ostrości i w większości sytuacji, możemy ustawić trzy AF Auto. Ten skutecznie wykrywa i śledzi obiekty, w tym ludzi, zwierzęta czy pojazdy. A jeśli chcemy zmienić punkt ostrzenia, to wystarczy go wskazać na ekranie dotykowym, jak w smartfonie. To są jego mocne strony, ale R50 ma też ciemne oblicze.
Przede wszystkim, Canon EOS R50 dużo traci, jeśli podpinamy do niego ciemne zoomy RF-S. To nie są fajne obiektywy, a innych nie ma. Tzn. taki zoom 18-45 mm jako kit do zestawu na początek to lepiej mieć niż nie mieć, ale najszybciej jak to możliwe, sięgnąłbym dodatkowo po jasne i małe RF 24/35/50 mm f/1.8. Najchętniej ten pierwszy, bo daje ekwiwalent 35 mm, a to niezwykle uniwersalna ogniskowa. Oprócz tego Canon EOS R50 nie ma gniazdka odsłuchu audio, co uprzykrzy życie twórcom wideo, oraz możliwości zasilania w trakcie podłączenia jako kamerki internetowej przez USB-C, co uprzykrzy życie streamerom. Aparat ma gorącą stopkę, ale jest kompatybilna tylko z nową lampą. Żadne starsze, tanie modele nie będą działać.
To wszystko dostajemy w cenie ok. 4000 zł za sam korpus, co jest ceną zupełnie normalną jak na sprzęt tej klasy. Konkurenci, tacy jak Nikon Zfc, Nikon Z50, Fujifilm X-T30 II, czy X-E4, kosztują tyle samo. Tańsze są konstrukcje Sony A6100 czy ZV-E10 to wydatek ok. 3500 zł. Tyle że do korpusów Sony i Fujifilm, mamy dużo większy wybór obiektywów, w tanich i jasnych. Po raz kolejny zatem powtórzę, że przy wyborze aparatu, warto patrzeć kompleksowo, bo samym korpusem, zdjęć nie zrobimy.
Dziennikarz, fotograf, twórca wideo z ponad 15-letnim stażem. Szef działu wideo w Spider's Web. Fan nowych technologii i nowych smaków z całego świata. Od lat związany z mediami foto i tech oraz branżą e-commerce. Przez niemal dekadę prowadził największy polski serwis o fotografii Fotoblogia.pl (Wirtualna Polska). Publikował w „Szerokim Kadrze", Digital Camera Polska, czy fotopolis.pl. Pracował też dla takich marek, jak Amazon, Allegro, Ceneo, Netguru, Divante czy TotalMoney.pl. Ceni szczery fotoreportaż, architektoniczny minimalizm, zdjęcia pokazujące prawdziwe życie, ale i intrygujące ujęcia z drona, dzięki którym odkrywa otaczający świat na nowo.