Na wstępie pozwolę sobie na krótką retrospekcję i kilka „złotych myśli”. Jest to pierwszy artykuł, który piszę po 10 latach przerwy i za stosowne uznaję odrobinę rozgrzać klawiaturę i stawy dłoni.
Pracę w studiu zaczynałem w czasach kiedy nauka fotografii wiązała się ze sporymi kosztami, ponieważ rejestracja obrazu odbywała się na materiałach światłoczułych. Nie istniały blogi fotograficzne, a specjalistycznej wiedzy szukało się w książkach i czasopismach. Jak ktoś miał szczęście, zdobywał ją pod okiem mistrza. Większość uczyła się na własnych błędach. A jak teraz wygląda nauka fotografii? Czasy obecne dają pod tym względem nieskończenie większe możliwości. Jednak w morzu informacji, dostępnych, chociażby w internecie, czasem trudno złowić coś, co rzeczywiście wzbogaci naszą wiedzę i przełoży się na udoskonalenie warsztatu.
Temat fotografii studyjnej wałkowany był niezliczoną ilość razy. Każdy artykuł lub książka, którą w tym temacie przeczytałem, pozwoliły mi nabrać odrobiny dystansu do tego tematu. Najbardziej spodobał mi się koncept ilustrowanego zdjęciami poradnika, gdzie autor opisywał krok po kroku jak wykonać daną fotografię, co wcześniej przygotować, jak uniknąć pewnych błędów. W tym artykule też postaram się to zastosować.
Zadam jeszcze jedno pytanie i przejdę do tematu. Podoba się wam zdjęcie pomidorów pod wodą? Jeśli nie, to nie czytajcie dalej. Postawcie zbiornik z wodą i do roboty. Zróbcie coś ciekawszego, wręcz spektakularnego. Wierzę, że wielu może się to udać. Jeśli jednak moje zdjęcie przykuło waszą uwagę, albo myślicie – „też bym tak chciał/a”, to zapraszam was do lektury.
Na zakupy
Chcąc zachować porządek chronologiczny, zacznę od tematu przygotowań do sesji. Przyznam się, że to, co wrzucałem do wody, czyli pomidory, jest kwestią przypadku. Idąc już do sklepu, plan zdjęciowy miałem częściowo rozłożony. Szedłem z zamiarem zakupu owoców lub warzyw, które w środku zimy po prostu będą wyglądały ładnie. Podczas sesji na zlecenie klienta, nie mam takiego luksusu. Określoną jednak miałem przybliżoną wielkość produktu, czyli że ani maliny, ani arbuzy.
Tu dochodzę do pierwszego, koniecznego do sesji elementu, który trzeba przygotować sporo wcześniej. Tego, do którego musiałem wlać wodę, a mianowicie akwarium. Teoretycznie akwarium może być dowolne, ja jednak preferuję te wykonane ze szkła typu Optiwhite, czyli pozbawionego domieszek nadających zielonkawy odcień. Bez trudu można zgadnąć, że jest to przydatne z powodu zachowania koloru fotografowanych obiektów i tła. Teoretycznie „zazielenienie” można usunąć podczas obróbki graficznej, ale zapewniam, nie jest to takie bezproblemowe. Pamiętać trzeba, że światło odbijając się, może przejść wielokrotnie przez powierzchnię szkła, a wtedy partie zdjęcia w różnym stopniu „wyłapią” dominantę koloru.
Wymiary zbiornika też nie są bez znaczenia, gdyż zbyt małe akwarium spowoduje, że w kadrze pojawią się tylne krawędzie. Akwarium użyte na sesji było jednym z posiadanych przeze mnie zbiorników o wymiarach 450 × 450 x 300 ale gdybym zamawiał je pod tę konkretną sesję, miałoby 500 × 450 × 250 gdzie 500 mm to długość a 450 mm to wysokość zbiornika. Powody? Choćby krawędzie, o których już wspomniałem, oddalają się na boki. Ułatwia to też dotarcie światła „kontrującego”. Poza tym zbiornik zmniejsza swoją pojemność, więc mniej do wlewania i wylewania.
Zdjęcia do tego materiału wykonałem zestawem Fujifilm GFX100S z obiektywem Fujifilm GF 110 mm F2R LM WR, który sobie testowałem. Ten sprzęt to mistrz jakości obrazu, rozdzielczości (100 Mpix), detali. został stworzony właśnie z myślą i fotografii studyjnej, komercyjnej. Jak na średni format, jest nieduży, wręcz kompatopwy, ma niezły AF, jest szybki. Czy takie zdjęcia można zrobić innym sprzętem? Pewnie, ale jeśli wymagasz najwyższej jakości, GFX100S jest niezastąpiony.
Przezorny zawsze ubezpieczony
Ustawiając plan zdjęciowy, warto też pamiętać o bezpieczeństwie. Wiadomo, że prąd i woda … . Jeśli więc jakiekolwiek urządzenie elektryczne musi się znaleźć w pobliżu akwarium, to koniecznie zabezpieczmy je np. folią. Wszystko, co jest „pod prądem”, oddalmy od planu i postawmy wyżej, aby w razie pęknięcia zbiornika nie doszło do wypadku. Warto też postarać się o asystenta, do pomocy nie tylko przy ustawianiu planu, ale i przy samych zdjęciach. Poza wrzucaniem obiektu do akwarium jego pomoc na pewno przyda się przy każdorazowym czyszczeniu zbiornika ze ściekających kropli wody.
Na etapie przygotowań dobrze jest też wziąć pod uwagę zanieczyszczenie wody. Nawet pomimo dokładnego umycia akwarium zawsze w wodzie znajdą się drobiny różnego pochodzenia, które potem długo trzeba będzie usuwać podczas obróbki graficznej. Dlatego dobrze zaopatrzyć się w filtr akwarystyczny, który jeśli nie całkowicie to przynajmniej w dużym stopniu sprawi, że woda będzie klarowna. Nie musi pracować bez przerwy, można go włączać co jakiś czas, na przykład w przerwach pomiędzy zdjęciami. Przydać się też może akwarystyczna siatka do odławiania co większych paprochów, wąż do spuszczania wody i wiadro. Pod ręką dobrze też mieć coś do wycierania szkła, bo z pewnością się zachlapie. Tyle o samym akwarium. A co z podstawą? Czyli na czym je umieścić? Tu można wykazać się pomysłowością, ja dysponuję parą „koziołków”. Ważne jest, tylko żeby podstawa nie wystawała zbytnio przed lub za zbiornikiem z uwagi na ewentualne odbicie w szkle, lub przysłonięcie światła.
Czas na światło
Może dla niektórych to rzecz oczywista, ale poruszając temat światła i odbić, dodać muszę, że nie zamierzałem rejestrować autoportretu. Jak więc wysłonić aparat i fotografa, żeby nie odbił się w szkle? Z pomocą przyjść może czarny materiał, posiadający pluszową strukturę, aby w jak najwyższym stopniu pochłaniał światło. W studiu korzystam z materiału produkowanego specjalnie do tego typu zastosowań, ale w sklepie z tkaninami z pewnością znaleźć można zamiennik. Wystarczy powiesić przed aparatem, wyciąć w takiej zastawce otwór na obiektyw i gotowe.
Teraz kilka słów o świetle. Do zdjęcia pomidorów w wodzie użyłem pięciu źródeł światła. Jednego z nasadką „snoot”, centralnie nad akwarium. Drugiego z softboxem typu „strip” 30 × 120 w poziomie nad aparatem. Do tego dwa takie same „stripy” pionowo, w kontrze, za dyfuzorami. Jednego nisko za akwarium z czaszą i plastrem miodu do podświetlenia tła. Czy konieczne było aż tyle lamp? Być może nie. Wystarczyłyby dwie, a może nawet jedna nad akwarium. Jednak ilość lamp przekłada się na większą moc błysku przy zachowaniu pozostałych parametrów, jak wartość ISO czy przesłony. Poza tym choć planowałem, aby światło było naturalne, czyli padało głównie z góry, nie chciałem, aby było zbyt ostre, a cienie zbyt głębokie.
Złapać chwilę
W przypadku tego zdjęcia istotnym parametrem był dla mnie czas błysku. Chciałem uzyskać zdjęcie idealnie ostre, bez rozmyć wynikających z poruszenia. Czas błysku musiał więc zejść poniżej 1/5000 sekundy (T 0.1). Możliwości takie oferuje obecnie coraz więcej producentów. Do sesji użyłem głowic błyskowych Profoto D2 posiadających funkcję „Freeze”. Dwadzieścia lat temu tylko nieliczni producenci w swoich najdroższych produktach udostępniali taką możliwość. Teraz regulacja tego parametru bywa dostępna w ofertach wielu firm.
Jeszcze kilka słów o czasie błysku. Porównując produkty, warto uwzględnić różnice w zapisie specyfikacji. Producenci mają na to różne sposoby. Podają czas T 0.1 lub T 0.5. Czy jest to istotna różnica dla klienta? Zdecydowanie tak. Czas T 0.1 mówi nam o przedziale od momentu osiągnięcia 10% emitowanej energii aż do spadku do tej samej wartości procentowej. Analogicznie T 0.5 określa czas pomiędzy osiągnięciem 50% wyzwolonej energii. Upraszczając podawana przez producenta wartość T 0.5 mówi o tym, że blisko połowa energii została wyemitowana w określonym czasie. Podczas gdy T 0.1 nie uwzględnia tylko znikomej części energii. Nie bez znaczenia jest też fakt, ile energii w określonym czasie wyemituje lampa, ale o tym za chwilę.
Nieważne jak zaczynasz…
Wracając do samej sesji. Może sam aparat i optyka nie miały przy tych zdjęciach kluczowego znaczenia, jednak przedstawię w kilku słowach, co użyłem i dlaczego. Zdjęcia robiłem aparatem Fujifilm GFX100S ze średnioformatową matrycą o rozdzielczości 100 Mpix, co pozwoliło mi na pewną swobodę, bo tego typu zdjęcia wymagają zwykle kadrowania. Obiektyw 110 mm (odpowiednik 80 mm dla FF) i przysłona f/16. Pozwoliły mi na zachowanie dystansu, jednocześnie z dość dużą głębią ostrości. Czułość ustawiłem na ISO 200 a czas na 1/125 s. Czas otwarcia migawki przy zdjęciach ze światłem błyskowym, co pewnie już wiecie, nie wpływa znacząco na pozostałe parametry naświetlania. Ważne, aby był wystarczająco krótki, tak aby światło zastane nie rejestrowało się na zdjęciu. W przypadku czułości często nie mamy wielkiego wyboru. Dlaczego?
Wracając do zasygnalizowanej już kwestii energii emitowanej przez lampę w określonym czasie. Czas błysku, nawet w najdroższych lampach studyjnych, ściśle związany jest ustawioną mocą. Znaczy to tyle, że im mniejsza moc, tym krótszy czas. O co więc chodzi z tą regulacją czasu? Po prostu w lampach posiadających możliwość zmiany tego parametru możemy ten czas dodatkowo ograniczyć.
Jak w znanym powiedzeniu „nieważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz”. Podobnie jest ze zdjęciami, czasami na etapie przygotowań możesz nie widzieć sensu w wysiłku i kosztach, które ponosisz. Pamiętać jednak warto, że poza wzbogaceniem własnego portfolio każda, nawet nieudana sesja, pomaga w doskonaleniu warsztatu. Doświadczenie zdobyte na planie może zaprocentować w przyszłości. W sesji pomidorów było bardzo wiele przypadkowości. Wykonałem ponad pięćdziesiąt ujęć wrzucania ich do wody. Nie była to jakaś rekordowa liczba, bo zdarzało mi się przy podobnych realizacjach dojść do kilkuset. Po co aż tyle? Oczywiście końcowy efekt to nie tylko wybranie właściwego ujęcia, ale też obróbki w Photoshopie. Dla mnie istotne jest uzyskanie maksymalnie dobrych efektów na etapie sesji. Ktoś inny może dużo podciągnąć dzięki biegłości w Photoshopie. Tak czy inaczej, najważniejszy jest efekt końcowy w postaci przykuwającego uwagę zdjęcia. Takich też zdjęć życzę wszystkim czytelnikom tego artykułu. Kto wie? Może Ciąg Dalszy Nastąpi.