W tym artykule zabiorę Was na sesję zdjęciową z lampami błyskowymi, którą zrealizowaliśmy w kamieniołomie niedaleko Wrocławia. Wprowadzę Was w techniki błysku, a także zrobię 3 różne sety zdjęć, które będą różnić się miejscem, charakterem światła i stylizacją. Opowiem Wam też o nowych lampach Profoto B20 i B30.
Kiedy nowe lampy Profoto miały pojawić się na rynku odezwał się do mnie Krzysiek Basel z Fotoformy z propozycją współpracy. Odpowiedź nie mogła być inna – tak, działamy! Nie dość, że z Krzyśkiem lata temu pracowaliśmy w Fotoblogii i bardzo ceniłem sobie tę współpracę, to możliwość połączenia fajnej sesji z nowościami Profoto była tym, co zdecydowanie lubię w mojej pracy! Najważniejszy był pomysł, bo na kanale Fotoformy możecie znaleźć moje filmy, w których błyskałem w przeróżnych miejscach – w skateparku, na boisku to siatkówki plażowej, na trybunach wyścigów konnych czy nad Zalewem Mietkowskim, potrzebowałem więc świeżości. Po długim researchu dziesiątek stron internetowych, dyskusji z GPT i błądzenia w google maps, trafiłem na kamieniołomy oddalone jakieś 40 minut drogi od Wrocławia. Zaproponowałem to Krzyśkowi, ale wcześniej musiałem tam pojechać i sprawdzić konkretne miejsca na żywo.
Przy takich sesjach nie bardzo możemy sobie pozwolić na improwizację, kiedy mamy do zrobienia zdjęcia i wideo, a czas jest mocno ograniczony wędrówką słońca po niebie. Kilka dni przed sesją pojechałem w wyznaczone miejsce, zrobiłem długi spacer, wybrałem konkretne miejsca i sprawdziłem gdzie i jak będzie układało się słońce przy pomocy aplikacji Sun Surveyor. Po godzinie spacerowania już wszystko wiedziałem – miejsca wybrane!
Następnie ułożyłem prosty moodboard, który rozesłałem do wszystkich zaangażowanych w projekt. Krzyśkowi, Oli – naszej modelce i Sebastianowi – operatorowi. W międzyczasie przygotowałem też 3 stylizacje, które miały pasować do klimatu. Poszedłem nieco na przekór, bo teoretycznie do kamieniołomu powinna pasować stylizacja na Wilmę Flinstone 🍖🪨, ale padło na coś zupełnie innego, co opiszę w dalszej części artykułu.
Do tego dobrałem kilka różnych modyfikatorów, żeby mieć zarówno miękkie, jak i twarde światło, a także coś pomiędzy. Jak już angażuję się w jakiś projekt, zawsze staram się z niego wyciągnąć maksimum i czułbym niedosyt, gdybym wszystkie zdjęcia zrobił w jednej stylizacji, czy operował tylko jednym modyfikatorem. Z drugiej strony podczas jednego setu zdjęciowego staram się nie żonglować światłem. Zazwyczaj pracuję w ten sposób, że do jednego miejsca wybieram jedną stylizację i jedno światło. Dzięki temu zachowuję spójność.
Nasz zespół sesji to: Ola Kiecko – modelka Sebastian Górecki – operator i fotograf BTS Krzysiek Basel – sprawca zamieszania Miłosz Dudzik – asystent Daniel Nowak – makijaż Kuba Kaźmierczyk – fotograf i pomysłodawca.
Nowości Profoto – B20 i B30 ⚡
Wisienką na torcie były nowości od Profoto, czyli nowe lampy od szwedzkiego producenta. To następcy modeli B10X i B10X Plus. Cała seria została zapoczątkowana w 2018 roku i okazała się strzałem w dziesiątkę, bo lampy łączyły dużą moc z niesamowitą mobilnością i jakością wykonania. Dodatkowo ich cena była atrakcyjna, szczególnie w odniesieniu do większego brata B1X. Po 7 latach i jednym faceliftingu, kiedy otrzymały dopisek X, Profoto zaprezentowało zupełnie nowe modele, również z nowym nazewnictwem.
Modele B20 i B30 różni jedynie moc i długość korpusu. Większy model ma 500Ws, a mniejszy 250Ws – podobnie jak B10X Plus i B10X. Lampy też nieco urosły w stosunku do poprzedników i są od nich cięższe, ale wynagradzają to lepszym wykonaniem i możliwością pracy ze wszystkimi, nawet najcięższymi modyfikatorami Profoto RFI, podczas gdy poprzednicy byli zaprojektowani do pracy z softboxami nie większymi niż 120 cm. Coś za coś, ale moim zdaniem to krok w dobrym kierunku. Nie można jednak powiedzieć, że lampy są ciężkie, bo model B20 jest cięższy o 400 gramów od B10X, a B30 o 300 gramów od B10X Plus. Nowe korpusy lamp są teraz sztywniejsze, wykonane z grubszego tworzywa, które ma gumowaną fakturę – podobnie jak B3, D3 i D30.
Na tym oczywiście nie koniec zmian, bo w nowych lampach sami możemy wymienić palnik, a na dole pojawiło się gniazdo synchronizacji. Poprawiono też szybkość ładowania – B20 ładuje się 1,1 sekundy do pełnej mocy, z kolei B30 – 1,8 sekundy – to świetny wynik.
Warto zwrócić uwagę na 3 tryby pracy. Eco wydłuża żywotność sprzętu oraz gwarantuje spójność i powtarzalność kolorów, Boost oferuje maksymalną moc, gdy jest najbardziej potrzebna, a Freeze pozwala uzyskać najkrótszy czas trwania błysku, eliminując rozmycie ruchu.
Kolejną nowością jest mocniejsze światło modelujące. W nowych lampach jest o 50% mocniejsze i ma 40 Watów. Dzięki temu osoby, które łączą sesje zdjęciowe z nagrywaniem rolek, dostają niesamowicie uniwersalne narzędzie. Światło ma wysoki parametr CRI >94 i zmienną temperaturę barwową w zakresie 2800K – 7000K. Świetna sprawa i w mojej pracy bardzo by się to sprawdziło, szczególnie gdy nagrywam wideo z moich sesji, a pracuję na modelach B1 i D2, których światło modelujące ma około 3000K. Z drugiej jednak strony Profoto pokazuje jak wytrzymałe są ich produkty. Pracuję głównie na modelu B1, mam ich sześć sztuk i mimo upływu lat, lampy nadal są rewelacyjne. Z kolei w studio mam dostęp do modelu D1, które premierę miały w 2008 roku i mimo że nie mają dzisiejszych wodotrysków, to nadal nadają się do ciężkiej pracy. Profoto jest trochę jak Mercedes W123 – nie do zdarcia.
Nowe lampy Profoto oferują też największą na rynku regulację mocy w zakresie 11 przysłon, czyli od pełnej do 1/1024 mocy, co pozwala pracować zarówno na bardzo domkniętej, jak i otwartej przysłonie. Rewelacja!
Prócz tego mamy cały szereg innych funkcji znanych z innych lamp szwedzkiego producenta. Sterowanie aplikacją, 100 kanałów, tryby TTL i HSS.
Lampy zasilane są zarówno bateryjnie, jak i z sieci. Mocniejszy model robi nieco ponad 200 błysków pełnej mocy, a wydajność słabszego to około 400. Szkoda, że nowe baterie nie zostały wyposażone w port USB-C, który powinien być już standardem w takich urządzeniach. Jeśli lampy pracują w studio, możemy podłączyć do nich zasilacz i pracować bez obaw o przerwy w dostawie energii. Dzięki temu lampy są niesamowicie uniwersalne, choć osoby pracujące stricte w studio pewnie sięgną po model D30, który ładuje się do pełnej mocy w nawet 0,7 sekundy! Lampy też zostały rozsądnie wycenione, choć oczywiście nie można porównywać ich cen do lamp z Chin. B20 kosztuje 8500 zł, a B30 10000 zł.
Jak zabrać się za błyskanie w plenerze? Część pierwsza sesji
Wszystko mamy gotowe – modelka stoi w wybranym miejscu, ma na sobie długą, cekinową suknię i piękny, ciemny makijaż. Lampę ustawiłem dość daleko, pod kątem 45 stopni z góry. Do pierwszego setu używam zoom reflectora, który mocno skupia światło i zwiększa jego intensywność o około 2EV. Pracując w bardzo mocnym słońcu, kiedy lampa stoi w sporej odległości od modelki zdecydowanie lepiej sięgnąć po podobne modyfikatory, bo zakładając softboxa, mimo 500Ws, światła byłoby na pewno za mało.
Często dostaję pytania o moc potrzebną do przebicia się przez światło słoneczne – tu nie ma jednej dobrej odpowiedzi. Jeśli Zoom czy Magnum Reflector dodadzą nam 2EV mocy, a softbox zabierze 1EV, to nagle różnica w ilości światła między modyfikatorami robi się ogromna. Do tego dochodzi odległość, która również drastycznie wpływa na ilość światła na fotografowanym obiekcie. Oczywiście zarówno modyfikator, jak i odległość wpływają na charakter światła, dlatego tak trzeba dobierać narzędzia i metody, żeby wszystko połączyło się z jedną całość. Po prostu stojąc naprzeciwko Oli, wiedziałem, że nie mogę ustawić lampy zbyt blisko, bo nie było na to miejsca, poza tym tak czy inaczej wiedziałem, że chcę tu twarde i mocne światło.
Naszą naukę podzielimy na dwie drogi – łatwiejszą z wykorzystaniem HSS i trudniejszą z wykorzystaniem filtrów VND. Wszystkie zdjęcia zrobiłem Canonem R6 Mark II z obiektywem 28-70 mm f/2 i filtrem polaryzacyjnym, którego zadaniem było podkreślenie błękitu wody. W tej sytuacji plusem jest fakt, że zabiera on około 1.5 EV światła, więc nie musiałem się martwić, że czas 1/8000 sekundy okaże się zbyt długi.
Droga pierwsza – HSS
Nowoczesne lampy wyposażone są w ten tryb, który umożliwia synchronizację z każdym czasem naświetlania. To rewelacyjna sprawa, bo nie ma problemów z czarnym pasem po przekroczeniu czasu synchronizacji (ok. 1/200s). Lampa wysyła wtedy serię błysków, żeby cała matryca podczas przechodzenia szczeliny migawki była wystawiona na działanie światła. De facto lampa wydłuża swój błysk, ale negatywnie odbija się to na jej mocy. Jeśli mamy jej zapas, lub nawet pracujemy na pełnej – super. Może się jednak zdarzyć, że w niektórych sytuacjach mocy może zabraknąć. Zakładamy jednak, że jej nie zabraknie i podczas sesji 500Ws było wystarczające, choć lampa często błyskała pełną mocą – takie uroki pracy w pełnym słońcu.
Najpierw mierzę ekspozycję światła zastanego do zadanych parametrów. W słoneczny dzień zawsze ustawiam ISO na 100. Przysłona determinuje głębię ostrości, więc ustawiam ją tak, jak chcę żeby wyglądał finalny obraz. W tym miejscu zdecydowałem się na f/2.8. Następnie dopasowuję czas naświetlania i pierwsze zdjęcie robię tak, żeby było dobrze naświetlone. Nie sugeruję się tu histogramem czy wskazaniami światłomierza, a jedynie moim wzrokiem i symulacją ekspozycji. Następnie muszę podjąć decyzję o ile chcę przygasić światło zastane – im bardziej skrócę czas, tym bardziej będę zmieniał proporcje światła zastanego do błysku – im mniej zastanego, tym więcej błysku będę musiał dodać, a efekt będzie bardziej dramatyczny. Zazwyczaj zabieram od 1 do 2 EV i do tego dokładam błysk. W takich warunkach trudnością będzie oczywiście zmieniające się światło naturalne, bo kiedy przyjdzie chmura, czy wyjdzie słońce – pomiary trzeba zrobić na nowo.
Mój pierwszy pomiar pokazał czas 1/640 sekundy, następnie zdecydowałem, że skracam czas do 1/1600 sekundy, co daje mi przygaszenie o 1,3 EV w stosunku do bazowej ekspozycji.
Kolejny krok to włączenie wyzwalacza i lampy. Tu zdecydowałem, że sam dopasuję moc lampy, szczególnie że Ola stała na jednym kamieniu, więc automatyczny pomiar TTL nie miałby tu zbyt dużo sensu. Pierwszy błysk zrobiłem na połowie mocy, ale Ola była delikatnie za ciemna, więc finalnie pracowałem na pełnej mocy. To dało mi bardzo dobre odcięcie modelki od tła i dokładnie o taką proporcję światła zastanego do błysku mi chodziło. Misja wykonana!
Droga druga – Filtr VND
Pierwsze zdjęcia zrobiłem z lampą B30 na pełnej mocy, ale jeśli chciałbym to samo zrobić z B20, mocy byłoby zbyt mało, szczególnie że lampa stała dobrych kilka metrów od Oli, a nie mogliśmy przystawić jej bliżej – w tych warunkach nie było jak i gdzie.
W takich sytuacjach możemy ratować się filtrami szarymi, najlepiej tymi o zmiennej gęstości, bo pozwalają na precyzyjną regulację zaciemnienia. Ważne, żeby dobierać filtry o dobrej jakości i niezbyt dużej rozpiętości zaciemnienia. Ja skorzystałem z filtra VND 2-5, który zabiera od 2 do 5 wartości ekspozycji.
Naszym celem w tej metodzie jest wyjście z trybu HSS, który ogranicza moc lampy, czyli wydłużenie czasu do 1/200 sekundy (czas będzie się różnił w zależności od aparatu). Ja użyłem maksymalnej mocy filtra czy 5EV i dodatkowo delikatnie domknąłem przysłonę do wartości f/3.5. Lampa błyskając pełną mocą zyskała jej zdecydowanie więcej powodując, że Ola była zbyt jasna, dlatego finalnie obniżyłem moc z pełnej (10) do jej ćwierci (8.0). Dzięki tej technice Profoto B20 pracowałaby na połowie mocy, a gdybym zaakceptował fakt lekkiego niedoświetlenia, nawet Profoto A2 dałaby radę, bo użyta moc to 125 Ws, a A2 ma 100Ws.
Jak widzicie, metoda z filtrem jest czymś, co skutecznie podnosi efektywną moc lampy i pozwala pracować lżejszym sprzętem osiągając takie same rezultaty jak z mocniejszymi lampami w HSS. Z drugiej strony łącząc lampę 500Ws z tym sposobem, śmiało możemy zakładać softboxa w słoneczny dzień, czy jeszcze mocniej przygaszać światło zastane ekstremalnie wycinając postać z tła.
Nasze pierwsze zdjęcia zrobiliśmy jeszcze tuż obok. Ola stanęła na górze kamieni. Dzięki temu przesunięciu pozbyłem się wody z kadru, dzięki czemu dalsza część sesji była nieco inna niż nasze pierwsze kadry. Zawsze podczas takich sesji staram się różnicować kadry na tyle, ile to możliwe. Między innymi dlatego tak bardzo cenię sobie pracę zoomem, ale prócz samej zmiany ogniskowej różnicuję moją wysokość – część zdjęć robię z wysokości wzroku, a część od dołu, część z daleka, a część z bliska. Absolutnie nie stoję jak wryty w jednym miejscu, tylko staram się zmieniać miejsce, dzięki czemu też tło za modelką wygląda różnie. Kilka minut fotografowania i gotowe!
Drugi set – w srebrze i błękicie z beauty dishem
Po pierwszych zdjęciach przyszedł czas na zmianę stylizacji. Długą czarną suknię zastąpiły srebrne spodnie, przezroczyste buty i cekinowa, srebrna peleryna. Przenieśliśmy nasze obozowisko jakieś 300 metrów dalej w miejsce, gdzie najbardziej widoczny był błękit wody kamieniołomu. Tu chciałem uzyskać inny charakter zdjęć, dlatego prócz stylizacji i miejsca zmieniłem modyfikator i pomiar światła. Zoom Reflectora zastąpił Softlight Reflector White, czyli popularny biały beauty dish. Daje bardziej miękkie światło, a porównaniu do swojego srebrnego odpowiednika generuje też mniej widoczny hotspot, nad którym trudno byłoby zapanować w takich warunkach.
Ola stała pod słońce, ale warunki na niebie non stop się zmieniały, więc czas wynosił od 1/200 do 1/400 sekundy przy f/2.8 i ISO 100. Do tego na bieżąco regulowałem parametry lampy, tak żeby osiągnąć maksymalnie spójną ekspozycję, choć to oczywiście nie jest możliwe jeśli warunki na niebie są tak dynamiczne.
Tu jednak obniżałem ekspozycję światła zastanego znacznie mniej niż w poprzednim ustawieniu, bo o około 0,7-1 EV, co dało inne proporcje błysku do światła naturalnego i mniej widoczne odcięcie modelki od tła. Kolejnych kilka minut fotografowania i mamy to!
Trzeci set – elegancja biel i dwie lampy
Ostatnie zdjęcia zaplanowałem w cieniu, dlatego zaczęliśmy je tuż przed 18:00 przy skarpie, która skutecznie rzucała cień na nasz plan zdjęciowy. Dodatkowo się pochmurzyło co ułatwiło naszą sytuację. Moim planem na ostatnie zdjęcia było użycie dwóch lamp z symulacją delikatnie zachodzącego słońca. Ola stanęła na sporych rozmiarów kamieniu, a ja zacząłem ustawiać lampy. Profoto B20 wyposażyłem w zoom reflectora i filtr CTO. Czasza lekko ukierunkowała światło i zwiększyła jego intensywność, a filtr zmienił temperaturę barwową błysku z 6000K do około 3200K, co dało przyjemne, ciepłe obrysowanie Oli i lekko oświetliło kamienie.
Głównym światłem była lampa B30, tym razem z sofboxem Octa 3ft. W związku z tym, że światła zastanego było znacznie mniej niż przy pierwszych zdjęciach, a lampa mogła stanąć dużo bliżej modelki, mogłem popracować z miękkim światłem głównym.
Bazowa ekspozycja światła zastanego to ISO 100, f/4, 1/60 sekundy. Tu postanowiłem mocno wyciąć światło naturalne, dlatego użyłem czasu 1/200s, co dało mi 1,7 EV poniżej bazowej ekspozycji i zostawiło duże pole manewru w tworzeniu klimatu. B20 stała naprawdę daleko i błyskała pełną mocą, z kolei B30 ustawiona znacznie bliżej błyskała na mocy między 6.0 a 7.0, czyli między 1/16 a 1/8. To też dobrze pokazuje jak bardzo dużo robi sama odległość i jak szybki jest spadek intensywności światła wraz z odleglością (warto poczytać o zasadzie odwrotności kwadratów).
Kiedy wszystko było gotowe, znów kilka minut fotografowania i mamy to! Jak zwykle trochę zdjęć na dłużej i krótszej ogniskowej, piony, poziomy, trochę zdjęć z dołu, trochę z poziomu wzroku – dzięki temu, nawet mimo faktu, że Ola stała w jednym miejscu, mam mocno zróżnicowany materiał.
Kilka słów podsumowania
Nasza sesja dobiegła końca. Najważniejszy jak zwykle jest plan i mimo, że tego nie widać, więcej czasu spędziłem na znalezieniu miejsca, sprawdzenia go na żywo, dobraniu stylizacji, dogadania kalendarzy wszystkich z zespołu, czy czekaniu na Olę kiedy Daniel ją malował, niż na samych zdjęciach. Tego jednak absolutnie nie możemy pominąć, bo gdybym robił tę sesję bez tych wszystkich elementów, na pewno nie byłaby udana.
Dlaczego? Wyobraźcie sobię Olę stojącą na tych kamieniach w obciachowej sukience jak na studniówkę czy w jeansach i t-shircie. A gdybym nie zrobił wcześniej rozeznania jeśli chodzi o miejsca, już czuję stres, który by się z tym wiązał, kiedy musiałbym wymyślać wszystko na bieżąco. Oczywiście spontan też fajny, ale nie kiedy zależy nam na konkretnym efekcie.
Podczas sesji bardzo zależało mi na spójnych, ale zróżnicowanych efektach. Nie wyobrażam sobie angażować takich sił, żeby zrobić jedno ustawienie światła w jednej stylizacji – jak już coś robimy, załóżmy sobie plan minimum i u mnie zawsze są to właśnie minimum trzy stylizacje.
Na końcu oczywiście liczy się sprzęt, a tu każdy z elementów sprawdził się rewelacyjnie. Uwielbiam pracować moimi Canonami (tu R6 mark II) a nowe lampy Profoto zrobiły na mnie wspaniałe wrażenie. Jakość wykonania jest absolutnie pierwszoligowa, ulepszenia w stosunku do poprzedników są bardzo znaczące i tak naprawdę już bardzo dobre lampy stały się jeszcze lepsze. A Wy kiedy planujecie zrobić własną sesję z błyskiem?
Fotograf i bloger. Na co dzień realizuje liczne sesje zdjęciowe – nie straszne mu kulinaria, wnętrza czy zdjęcia biznesowe. Jest autorem licznych poradników o fotografii, jak również jednej z największych w Polsce baz wideoporadników o postprodukcji zdjęć. Po pracy spełnia się w sesjach portretowych, kocha podróżować. Jest zakręcony na punkcie gadżetów technologicznych i uwielbia dobrą kuchnię. Twierdzi, że fotografia to najlepsze, czym można się zająć – w końcu łączy się pasję z pracą.